Jazda jeepem, po drodze ruiny Tlos, Yakapark, Wąwóz Saklikent, Patara, kąpiel w błocie, kąpiel w morzu, obiad.
cena: 18 Euro
Tego dnia musieliśmy się sprężyć bo na zjedzenie śniadania mieliśmy 20 minut. O 8:20 pod hotel miał zajechać po nas jeep, a śniadanie w hotelu wydają od ósmej. Spakowani w plecaczki, zameldowaliśmy się punkt ósma na śniadaniu. O 8:15 na tarasie przy restauracji pojawił się nasz kierowca i tradycyjną pośniadaniową kawkę musieliśmy wypić w iście ekspresowym tempie.
Pojazd, którym mieliśmy podróżować, okazał się 10-cio osobowym jeepem, a nasza "szóstka" była pierwszymi pasażerami na pokładzie.
Zapakowaliśmy się na pakę i w szaleńczym tempie podjechaliśmy pod hotel Taurs, gdzie już czekali kolejni podróżnicy.
Od początku nasz kierowca starał się, abyśmy się poczuli jak na prawdziwym rajdzie. Widać było, że spieszy się na miejsce zbiórki i nie zawraca sobie głowy jakimiś znakami czy przepisami. Ponieważ nie chciało mu się nadkładać drogi, jakieś pół kilometra jechaliśmy pod prąd na dwupasmówce! Co ciekawe, żaden z jadących z naprzeciwka samochodów nie trąbił ani nie mrugał światłami. Tak jakby ta nasza jazda pod prąd była jak najbardziej prawidłowa.
Kiedy wyjechaliśmy za rogatki Fethiye, na małym parkingu czekały na nas pozostałe jeepy. Ruszyliśmy w konwoju, krętymi górskimi drogami, przez maleńkie tureckie wioski mając dookoła przepiękne widoki. W każdej mijanej miejscowości czekały na nas "wodne" niespodzianki. Do tradycji tej wycieczki należy polewaniem wodą przejeżdżających turystów. Dodam, że podróż odbywa się całkowicie odkrytymi, dużymi jeepami. Pomysłowość Turków jest naprawdę nieograniczona. Dzieciaki były uzbrojone we wszelkiej maści pistolety na wodę, wiaderka oraz miski. Zdarzali się po drodze również dorośli, "atakujący" nas wodą z węży ogrodowych. Wszystko połączone ze śmiechem, pozdrawianiem.
Podczas jazdy należy uważać na sprzęt foto bo jego sprawność może ucierpieć wskutek zalania wodą. O tym, że na jeep safari należy ubrać się dość lekko i być przygotowanym na mokre atrakcje jesteśmy informowani przy zakupie tej wycieczki, więc naprawdę nie mogę pojąć oburzenia pewnego naszego rodaka, który na początku był mocno zbulwersowany tym, że ktoś oblał go wodą i teraz będzie miał plamę na swojej nieskazitelnie białej koszuli. Jednak z biegiem czasu tak się rozkręcił, że był głownym prowodyrem wodnych walk.
Pierwsza część filmu z Jeep safari:
Na pierwszym postoju, pod wspaniałymi ruinami starożytnego miasta Tlos, główny szef safari o imieniu Semih (nazwany przez nas Diabłem), zrobił odprawę, na której zaznajomił nas z programem wycieczki, przedstawił nam wszystkich kierowców i ruszyliśmy dalej. Szkoda nam było, że pierwszym punktem wycieczki nie było zwiedzanie Tlosu, no ale jak się później okazało program wycieczki był naprawdę bogaty i po prostu nie starczyłoby nam czasu na pozostałe atrakcje.
Tak więc naszym pierwszym celem okazała się niespotykana nigdzie indziej restauracja Yakapark, zlokalizowana całkowicie na świeżym powietrzu, w przepięknym miejscu, obok farmy pstrągów. Restauracja została przemyślnie wkomponowana w otoczenie, wśród drzew, skał i do tego na zróżnicowanych poziomach. Wizyta w Yakaparku okazała się idealnym miejscem aby rozprostować kości i odpocząć w cieniu wspaniałej zieleni i tryskającej zewsząd wody. Przez jej środek przepływa strumień spadający w jej górnej części w formie wodospadu, a w dolnej wpadający do małego jeziorka, w którym można się ochłodzić. Woda w tym jeziorku jest lodowata ale to nie przeszkadzało Diabłowi i pozostałym naszym tureckim kierowcom aby dać do niego nura.
Druga część filmu z Jeep safari:
W centralnej części Yakaparku znajduje się dość spory barek z ladą wypełnioną wodą, w której pływają żywe pstrągi. Pstrągi można wziąć do ręki. W barku można zamówić coś do picia no i oczywiście świeżo smażone pstrągi. Kawałeczek dalej przy glinanym piecu siedzą dwie kobiety wypiekające tradycyjne tureckie placki. Na całym terenie są rozlokowane miejsca do odpczynku w formie tureckich altanek wyściełanych dywanami z niskim solikiem i poduchami do siedzenia. Są również tradycyjne stoliki i ławki, a także stoliki ulokowane na drzewach.
Po krótkim wypoczynku ruszamy dalej. Czeka nas teraz wizyta w fabryce dywanów. Jest to punkt programu podczas właściwie każdej wycieczki. Szczególnie wśród naszych rodaków wzbudza on, zupełnie niepotrzebnie, negatywne emocje.
Trzeba pamiętać, że wszystkie wycieczki, jak na ilość atrakcji są bardzo tanie. Tanie są dlatego, że wytwórcy dywanów, win, biżuterii płacą organizatorom jakąś określoną stawkę od każdego przywiezionego turysty. Nie musimy podczas takiej wizyty niczego kupować, jak również nie musimy okazywać jakiejś szczególnej niechęci podczas zwiedzania tej czy innej fabryczki.
Po wizycie w fabryce dywanów ruszyliśmy coraz bardziej krętymi i wąskimi drogami w góry do wąwozu Saklikent.
Tutaj mała uwaga. Bezwzględnie na wyprawę dnem wąwozu musimy założyć buty do chodzenia we wodzie. Wszelkie sandały czy klapki są niedopuszczalne! No chyba, że mamy w planie poślizgnięcie się czy skręcenie kostki. Przed wejściem do wąwozu możemy takie buty za niewielką opłatą wypożyczyć, jednocześnie zostawiając swoje obuwie w zastaw. My mieliśmy swoje więc nie pamiętam dokładnie ile kosztowało to wypożyczenie (chyba 5 TL)
Wąwóz Saklikent jest długi na kilkanaście kilometrów ale do przejścia dla najwytrwalszych są góra 2-3 kilometry. Cała trasę pokonujemy we wodzie, od kostek momentami do pasa lub grząskim błocku. Ilość wody w wąwozie zależy od pory roku i natężenia opadów. Na dnie wąwozu leżą dość licznie porozrzucane kamienie oraz wielkie głazy. Im dalej się zapuszczamy tym przejście staje się coraz trudniejsze. Piętrzące się kamienie w końcu uniemożliwiają wspinanie się bez użycia jakiegoś specjalistycznego sprzętu.
Mimo, że wąwóz stworzyła natura stopień trudności przejścia powolutku się zwiększa tak jakby ktoś specjalnie to stworzył. W każdym momencie, gdy już nie dajemy rady iść dalej możemy po prostu zawrócić. Dlatego bez obaw w tej wycieczce mogą wziąć udział nawet małe dzieci czy osoby w podeszłym wieku.
Niestety podczas jeep safari czasu jest stanowczo za mało aby w miarę sprawna osoba doszła do przeszkody, której nie może pokonać. Wąwozem byliśmy po prostu oczarowani! Ani zrobione tam zdjęcia ani film, który tam nakręciliśmy nie oddają tej wielkości, piękna i grozy jaką budzą pionowe skały wrastające w niebo. Zachwyceni niesamowitymi widokami, po raz pierwszy nie pilnowaliśmy czasu i po wyjściu z wąwozu czekała na nas niemiła niespodzianka.
Nasze jeppy zniknęły z parkingu. Po spojrzeniu na zegarek z przerażeniem stwierdziliśmy, że na miejscu zbiórki zameldowaliśmy się 20 minut po czasie. Dookoła panowała jakaś pustka, zniknęli turyści, których przed naszym wejściem do wąwozu było dość dużo.
Oczywiście z naszej szóstki mało kto przejmował się tym faktem. Ponieważ byłem nieoficjalnym przewodnikiem naszej grupki, to na mnie spoczęło znalezienie jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Wszystko by było ładnie i pięknie jakbym tylko wiedział gdzie się mniej więcej znajduję i gdybym chociaż znał kierunek, w którym odjechały nasze jeepy. Przecież to dopiero środek naszej wycieczki. Zwykle gdy dokądś jadę to mam ze sobą mapę i dość dokładne pojęcie co i gdzie leży. Teraz uczestniczyłem w zorganizowanej wycieczce i nie widziałem wcześniej żadnego powodu aby obci·ążać się mapami czy przewodnikami. Pamiętałem tylko, że mieliśmy gdzieś zaplanowaną kąpiel w błocie i wylegiwanie się na plaży Patara.
Po kilkunastu minutach kręcenia się po opustoszałym placu i szukaniu kogoś żywego, napotkany Turek poinformował nas, że do Patary mamy jakieś 25 km szosą. Czekała nas wędrówka w pełnym słońcu po ciepłym asfalcie. Turek jednak wysłuchawszy naszej "wstrząsającej" opowieści, zaprowadził nas do drugiego Turka, który okazał się organizatorem innego jeep safari, którego uczestnicy właśnie zwiedzali wąwóz. Jak się okazało, Turek bardziej się przejął naszą sytuacją niż my sami. Ta przygoda potwierdziła nam nasze wcześniejsze dobre zdanie o Turkach, o ich życzliwości, a także jakiejś jedności między, było nie było, konkurencyjnymi organizatorami wycieczek. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu z jaką grupą przyjechaliśmy powiedział, że ma dokładnie 30 minut czasu do powrotu swojej grupy, więc jedziemy śladami naszych jeepów 15 minut w jedną stronę i jeżeli ich nie dogonimy to wracamy z nim pod Saklikent i będziemy musieli czekać na jakąś okazję aby zabrać się do Fethiye.
Zapakowaliśmy się prędko do jego jeepa i Turek ruszył z kopyta! To, co do tej pory przeżywaliśmy podczas jazdy w konwoju jeepów to było nic w porównaniu z tym co czekało nas podczas tego pościgu. Prawie dwumetrowy Turek z olbrzymim brzuchem, który wbijał mu się w kierownicę, prowadził auto jak oszalały. Na wąskiej, krętej drodze wyprzedzał i mijał inne pojazdy ani razu nie ściągając nogi z gazu. Żałowałem, że tak w tym momencie niezbędna kamera leżała sobie grzecznie w plecaku na tyle jeepa i niestety nie uwieczniłem tego szaleństwa na filmie.
Po jakichś 20 minutach jazdy przez góry i lasy, otworzyła się przed nami pusta przestrzeń z dużym rozlewiskiem rzeki, na której brzegu z radością rozpoznaliśmy nasze jeepy i kąpiących się w błocie współuczestników safari. Mistrzowi kierownicy wcisnęliśmy na siłę 20TL i wpadliśmy w objęcia kierowcy z naszego jeepa. Dawno facet tak mnie wycałował jak ten Turek. Autentycznie się o nas martwił ale jak sam powiedział, opóźnił wyjazd o 15 minut i więcej się mu po prostu nie udało. Było nam głupio ale jednocześnie na myśl nam nie przyszło, żeby mieć pretensje, że nas zostawili.
Trudno było wymagać, aby kilkadziesiąt osób czekało, aż miłośnicy skał łaskawie wrócą na zbiórkę, tym bardziej, że wszystkich czekały kolejne atrakcje, a czasu do realizacji nie zostało zbyt wiele. Diabeł przywitał nas szerokim uśmiechem i zagonił do błota. Cała piątka, oprócz mnie, posłusznie nasmarowała się leczniczym błotem, a ja próbowałem uwiecznić to na filmie, w którym główną rolę odegrał oczywiście nasz opiekun Diabeł. Kąpiel w błocie podobno odmładza o 10 lat niestety tego dnia dane mi było pozostać przy swoim starym wyglądzie.
Pojazd, którym mieliśmy podróżować, okazał się 10-cio osobowym jeepem, a nasza "szóstka" była pierwszymi pasażerami na pokładzie.
Zapakowaliśmy się na pakę i w szaleńczym tempie podjechaliśmy pod hotel Taurs, gdzie już czekali kolejni podróżnicy.
Od początku nasz kierowca starał się, abyśmy się poczuli jak na prawdziwym rajdzie. Widać było, że spieszy się na miejsce zbiórki i nie zawraca sobie głowy jakimiś znakami czy przepisami. Ponieważ nie chciało mu się nadkładać drogi, jakieś pół kilometra jechaliśmy pod prąd na dwupasmówce! Co ciekawe, żaden z jadących z naprzeciwka samochodów nie trąbił ani nie mrugał światłami. Tak jakby ta nasza jazda pod prąd była jak najbardziej prawidłowa.
Podczas jazdy należy uważać na sprzęt foto bo jego sprawność może ucierpieć wskutek zalania wodą. O tym, że na jeep safari należy ubrać się dość lekko i być przygotowanym na mokre atrakcje jesteśmy informowani przy zakupie tej wycieczki, więc naprawdę nie mogę pojąć oburzenia pewnego naszego rodaka, który na początku był mocno zbulwersowany tym, że ktoś oblał go wodą i teraz będzie miał plamę na swojej nieskazitelnie białej koszuli. Jednak z biegiem czasu tak się rozkręcił, że był głownym prowodyrem wodnych walk.
Pierwsza część filmu z Jeep safari:
Na pierwszym postoju, pod wspaniałymi ruinami starożytnego miasta Tlos, główny szef safari o imieniu Semih (nazwany przez nas Diabłem), zrobił odprawę, na której zaznajomił nas z programem wycieczki, przedstawił nam wszystkich kierowców i ruszyliśmy dalej. Szkoda nam było, że pierwszym punktem wycieczki nie było zwiedzanie Tlosu, no ale jak się później okazało program wycieczki był naprawdę bogaty i po prostu nie starczyłoby nam czasu na pozostałe atrakcje.
Tak więc naszym pierwszym celem okazała się niespotykana nigdzie indziej restauracja Yakapark, zlokalizowana całkowicie na świeżym powietrzu, w przepięknym miejscu, obok farmy pstrągów. Restauracja została przemyślnie wkomponowana w otoczenie, wśród drzew, skał i do tego na zróżnicowanych poziomach. Wizyta w Yakaparku okazała się idealnym miejscem aby rozprostować kości i odpocząć w cieniu wspaniałej zieleni i tryskającej zewsząd wody. Przez jej środek przepływa strumień spadający w jej górnej części w formie wodospadu, a w dolnej wpadający do małego jeziorka, w którym można się ochłodzić. Woda w tym jeziorku jest lodowata ale to nie przeszkadzało Diabłowi i pozostałym naszym tureckim kierowcom aby dać do niego nura.
Druga część filmu z Jeep safari:
W centralnej części Yakaparku znajduje się dość spory barek z ladą wypełnioną wodą, w której pływają żywe pstrągi. Pstrągi można wziąć do ręki. W barku można zamówić coś do picia no i oczywiście świeżo smażone pstrągi. Kawałeczek dalej przy glinanym piecu siedzą dwie kobiety wypiekające tradycyjne tureckie placki. Na całym terenie są rozlokowane miejsca do odpczynku w formie tureckich altanek wyściełanych dywanami z niskim solikiem i poduchami do siedzenia. Są również tradycyjne stoliki i ławki, a także stoliki ulokowane na drzewach.
Po krótkim wypoczynku ruszamy dalej. Czeka nas teraz wizyta w fabryce dywanów. Jest to punkt programu podczas właściwie każdej wycieczki. Szczególnie wśród naszych rodaków wzbudza on, zupełnie niepotrzebnie, negatywne emocje.
Trzeba pamiętać, że wszystkie wycieczki, jak na ilość atrakcji są bardzo tanie. Tanie są dlatego, że wytwórcy dywanów, win, biżuterii płacą organizatorom jakąś określoną stawkę od każdego przywiezionego turysty. Nie musimy podczas takiej wizyty niczego kupować, jak również nie musimy okazywać jakiejś szczególnej niechęci podczas zwiedzania tej czy innej fabryczki.
Po wizycie w fabryce dywanów ruszyliśmy coraz bardziej krętymi i wąskimi drogami w góry do wąwozu Saklikent.
Tutaj mała uwaga. Bezwzględnie na wyprawę dnem wąwozu musimy założyć buty do chodzenia we wodzie. Wszelkie sandały czy klapki są niedopuszczalne! No chyba, że mamy w planie poślizgnięcie się czy skręcenie kostki. Przed wejściem do wąwozu możemy takie buty za niewielką opłatą wypożyczyć, jednocześnie zostawiając swoje obuwie w zastaw. My mieliśmy swoje więc nie pamiętam dokładnie ile kosztowało to wypożyczenie (chyba 5 TL)
Wąwóz Saklikent jest długi na kilkanaście kilometrów ale do przejścia dla najwytrwalszych są góra 2-3 kilometry. Cała trasę pokonujemy we wodzie, od kostek momentami do pasa lub grząskim błocku. Ilość wody w wąwozie zależy od pory roku i natężenia opadów. Na dnie wąwozu leżą dość licznie porozrzucane kamienie oraz wielkie głazy. Im dalej się zapuszczamy tym przejście staje się coraz trudniejsze. Piętrzące się kamienie w końcu uniemożliwiają wspinanie się bez użycia jakiegoś specjalistycznego sprzętu.
Mimo, że wąwóz stworzyła natura stopień trudności przejścia powolutku się zwiększa tak jakby ktoś specjalnie to stworzył. W każdym momencie, gdy już nie dajemy rady iść dalej możemy po prostu zawrócić. Dlatego bez obaw w tej wycieczce mogą wziąć udział nawet małe dzieci czy osoby w podeszłym wieku.
Niestety podczas jeep safari czasu jest stanowczo za mało aby w miarę sprawna osoba doszła do przeszkody, której nie może pokonać. Wąwozem byliśmy po prostu oczarowani! Ani zrobione tam zdjęcia ani film, który tam nakręciliśmy nie oddają tej wielkości, piękna i grozy jaką budzą pionowe skały wrastające w niebo. Zachwyceni niesamowitymi widokami, po raz pierwszy nie pilnowaliśmy czasu i po wyjściu z wąwozu czekała na nas niemiła niespodzianka.
Nasze jeppy zniknęły z parkingu. Po spojrzeniu na zegarek z przerażeniem stwierdziliśmy, że na miejscu zbiórki zameldowaliśmy się 20 minut po czasie. Dookoła panowała jakaś pustka, zniknęli turyści, których przed naszym wejściem do wąwozu było dość dużo.
Oczywiście z naszej szóstki mało kto przejmował się tym faktem. Ponieważ byłem nieoficjalnym przewodnikiem naszej grupki, to na mnie spoczęło znalezienie jakiegoś wyjścia z tej sytuacji. Wszystko by było ładnie i pięknie jakbym tylko wiedział gdzie się mniej więcej znajduję i gdybym chociaż znał kierunek, w którym odjechały nasze jeepy. Przecież to dopiero środek naszej wycieczki. Zwykle gdy dokądś jadę to mam ze sobą mapę i dość dokładne pojęcie co i gdzie leży. Teraz uczestniczyłem w zorganizowanej wycieczce i nie widziałem wcześniej żadnego powodu aby obci·ążać się mapami czy przewodnikami. Pamiętałem tylko, że mieliśmy gdzieś zaplanowaną kąpiel w błocie i wylegiwanie się na plaży Patara.
Po kilkunastu minutach kręcenia się po opustoszałym placu i szukaniu kogoś żywego, napotkany Turek poinformował nas, że do Patary mamy jakieś 25 km szosą. Czekała nas wędrówka w pełnym słońcu po ciepłym asfalcie. Turek jednak wysłuchawszy naszej "wstrząsającej" opowieści, zaprowadził nas do drugiego Turka, który okazał się organizatorem innego jeep safari, którego uczestnicy właśnie zwiedzali wąwóz. Jak się okazało, Turek bardziej się przejął naszą sytuacją niż my sami. Ta przygoda potwierdziła nam nasze wcześniejsze dobre zdanie o Turkach, o ich życzliwości, a także jakiejś jedności między, było nie było, konkurencyjnymi organizatorami wycieczek. Po krótkiej rozmowie i ustaleniu z jaką grupą przyjechaliśmy powiedział, że ma dokładnie 30 minut czasu do powrotu swojej grupy, więc jedziemy śladami naszych jeepów 15 minut w jedną stronę i jeżeli ich nie dogonimy to wracamy z nim pod Saklikent i będziemy musieli czekać na jakąś okazję aby zabrać się do Fethiye.
Zapakowaliśmy się prędko do jego jeepa i Turek ruszył z kopyta! To, co do tej pory przeżywaliśmy podczas jazdy w konwoju jeepów to było nic w porównaniu z tym co czekało nas podczas tego pościgu. Prawie dwumetrowy Turek z olbrzymim brzuchem, który wbijał mu się w kierownicę, prowadził auto jak oszalały. Na wąskiej, krętej drodze wyprzedzał i mijał inne pojazdy ani razu nie ściągając nogi z gazu. Żałowałem, że tak w tym momencie niezbędna kamera leżała sobie grzecznie w plecaku na tyle jeepa i niestety nie uwieczniłem tego szaleństwa na filmie.
Po jakichś 20 minutach jazdy przez góry i lasy, otworzyła się przed nami pusta przestrzeń z dużym rozlewiskiem rzeki, na której brzegu z radością rozpoznaliśmy nasze jeepy i kąpiących się w błocie współuczestników safari. Mistrzowi kierownicy wcisnęliśmy na siłę 20TL i wpadliśmy w objęcia kierowcy z naszego jeepa. Dawno facet tak mnie wycałował jak ten Turek. Autentycznie się o nas martwił ale jak sam powiedział, opóźnił wyjazd o 15 minut i więcej się mu po prostu nie udało. Było nam głupio ale jednocześnie na myśl nam nie przyszło, żeby mieć pretensje, że nas zostawili.
Trudno było wymagać, aby kilkadziesiąt osób czekało, aż miłośnicy skał łaskawie wrócą na zbiórkę, tym bardziej, że wszystkich czekały kolejne atrakcje, a czasu do realizacji nie zostało zbyt wiele. Diabeł przywitał nas szerokim uśmiechem i zagonił do błota. Cała piątka, oprócz mnie, posłusznie nasmarowała się leczniczym błotem, a ja próbowałem uwiecznić to na filmie, w którym główną rolę odegrał oczywiście nasz opiekun Diabeł. Kąpiel w błocie podobno odmładza o 10 lat niestety tego dnia dane mi było pozostać przy swoim starym wyglądzie.
Oto sam Diabeł w swej błotnistej misji:
Po harcach w błocie wszystkich czekało jeszcze, jako takie, umycie się w lodowatej rzece. Potem szybkie przebranie się, krótkie zakupy w pobliskim sklepiku oraz uzbrojenie jeepów w zapasy wody do polewania się po drodze.
Nie pisałem tego wcześniej, ale już na poprzednich postojach, załogi jeepów zaopatrywały się w wodę, w cokolwiek co było pod ręką i na trasie dochodziło do regularnych bitew wodnych. Nasi kierowcy wyprzedzali się nawzajem, często jechali obok siebie, co umożliwiało skuteczne prowadzenie "ognia". Chyba po raz pierwszy w historii zawiązała się unia polsko-turecka, która ramię w ramię "walczyła" przeciwko Anglikom. Dwie polskie załogi (w tym nasza) i jedna turecka odniosły kilka spektakularnych zwycięstw.
Po leczniczych kąpielach i załadowaniu się do jeepów ruszyliśmy dalej na południe gdzie czekał nas wypoczynek na pięknej piaszczystej plaży Patara. Plaży, która jest objęta strefą ochronną i nie wolno przy niej niczego budować ze względu na będące pod ścisłą ochroną olbrzymie żółwie Caretta Caretta składające tam jaja.
Plaża Patara jest jedną z najpiękniejszych plaż w regionie. W miejscu w którym się zatrzymaliśmy, do morza wpada lodowata rzeka. Tak więc kąpiel w morzu jest o tyle ciekawa, że możemy wybierać czy wolimy kąpać się w niższej temperaturze i niższym zasoleniu wody wchodząc do morza przy ujściu rzeki, czy też wolimy standardowe warunki czyli gorące i słone wody morza Śródziemnego.
Po ponad godzinnym wylegiwaniu się na plaży i kilku kąpielach czekało na nas w pobliskim barku zimne piwko. Można też było coś przekąsić i odpocząć w cieniu drzew.
Wspaniała wycieczka dobiegała końca, czekała nas jeszcze ponad godzinna jazda powrotna do Fethiye.
W hotelu zameldowaliśmy się o 21, w porze obiadokolacji.
Podsumowując nasze wszystkie tureckie eskapady ta była najbardziej ekscytująca.
Jeep safari w tureckim wydaniu polecamy każdemu.
bardzo fajny i przydatny opis
OdpowiedzUsuńpolecam
Turcja egejska (dokładnie Fethiye) opisana przez turystkę z normalnym podejściem.
Bardzoooo dziekuję za przygodę którą przeżyłam czytając i oglądając Waszego bloga (-:.po tej lekturze w 100% wiem który region Turcji wybrać na rodzinne wakacje.Tak jak i Was riwiera mnie nie interesuje!
OdpowiedzUsuńMy również dziękujemy za komentarz. Cieszymy się, że dzięki naszej skromnej stronce możemy kogoś namówić na spędzenie wakacji w przepięknym kraju jakim jest Turcja, a szczególnie w malowniczym regionie na Wybrzeżu Licyjskim.
Usuńjuz wiem jaką wycieczke jutro wykupie!Dzieki za wspaniałą relacje!
OdpowiedzUsuń